czwartek, 14 lutego 2013

Rozdział 9


 - Chcesz mi wmówić, że twoja dziewczyna, która niby jest duchem, właśnie zniknęła? – zapytałem lekko oszołomiony.
Chłopak pokiwał głową, chlipiąc cicho. Przez chwilę analizowałem jego słowa aż doszedłem do wniosku, że i tak ich nie zrozumiem. Pokręciłem głową i powiedziałem:
- Jeśli chcesz, to możesz zmyć z twarzy to błoto, łazienka jest tam. – Wskazałem ręką kierunek, po czym dodałem: - Co ci się stało w nogę?
- Byłem z Susanne nad jeziorem nad rankiem, a raczej świtem i…
- Zaraz! – Przerwałem mu. – Ty i ona byliście tam, gdy słońce wschodziło?! – Przerażony uświadomiłem sobie, że zapewne widzieli mnie i Harry’ego.
- Chodzi o was? Słodko wyglądaliście przytuleni na tej huśtawce, przyciśnięci do siebie z całej siły, jakbyście obawiali się, że możecie się nawzajem… s-stracić… - Rozpoczął wypowiedź z uśmiechem, ale gdy ją kończył, w jego oczach znowu lśniły łzy i pociągał nosem, szlochając. Poczułam potrzebę pocieszenia go i przycisnąłem się do niego mocno, nie zwracając uwagi na to, że brudzę swoje nowe ubranie. Wtulił głowę w mój obojczyk i użył mojego rękawa jako chusteczki, zostawiając na nim mokre ślady.
- Max, a może jednak byś się umył, a ja poszukam gdzieś apteczki i zrobię ci więcej herbaty, co ty na to? – zapytałem go po chwili, gdy się już trochę uspokoił.
- D-dobrze Lo-ou. – Odwrócił się i już miał pójść w kierunku łazienki, gdy usłyszałem jego cichy szept: - I dziękuję ci.
- Nie ma za co, młody. – Uśmiechnąłem się, gdy znikł za drzwiami i poszedłem do kuchni, po czym nalałem wody do czajnika i patrząc na budzącą się ulicę, czekałem aż się zagotuje. Równolegle z zagrzaniem wody rozległy się krzyki u chłopaków – Zayn głośno wyrażał swoje pretensje o to, że Niall miał czelność dotknąć jego włosów, układanych w idealną fryzurę cały poranek. U dziewczyn też ktoś się kłócił, najwyraźniej Pez za długo wczoraj imprezowała i swoim przyjściem obudziła drażliwą ostatnio Danielle. W domu Eleanor panował spokój i cisza, niezmącona żadnym dźwiękiem. Przez chwilę podsłuchiwałem wymiany zdań u moich sąsiadów, ale szybko mi się to znudziło i poszedłem do salonu z dwiema filiżankami herbaty. Max już siedział na fotelu i bardziej przypominał siebie, czysty i z ułożonymi włosami. Jego mokre ubranie leżało przewieszone przez poręcz i uśmiechał się do mnie, patrząc gdzieś w dal. Postawiłem kubki na stoliku i pobiegłem po apteczkę. Chłopak wystawił przed siebie zabandażowaną nogę, a ja szybko zdjąłem pośpiesznie zrobiony opatrunek. Krzyknąłem cicho na widok głębokiej, obficie krwawiącej rany.
- Max, co ty sobie zrobiłeś?!
Zawstydzony spuścił wzrok.
- Patyk mi się wbił w nogę, gdy wlokłem się z Susanne po krzakach. Wcześniej nie bolało, dopiero później poczułem, że coś jest nie tak. I to zabandażowałem…
- Młody, kawałek drzewa przebił podeszwę glana? Jesteś pewien? Nie do końca mu wierzyłem, w końcu było to mało prawdopodobne.
Chłopak pokiwał głową, rumieniąc się jak średniowieczna panienka. Powoli przemyłem obrażenie wodą utlenioną, a on syknął z bólu. Czyste już zranienie obandażowałem i odsunąłem się, oceniając swoją pracę.
- Będzie dobrze, niedługo się zagoi. A teraz opowiedz mi tą historię od początku do końca…
- Dobrze Louis. -  Nagle jego oczy się zamgliły. – Ale pamiętaj – ona odeszła i on to też niedługo zrobi.

Kręciło mi się w głowie, gdy siedziałem na łóżku – z niewiadomych powodów wszystko dookoła mnie było w stałym ruchu, wprawiając mnie w osłupienie. Głos Eleanor odbijał się gdzieś w mojej czaszce, zostawiając puste echo. Zastanawiałem się, co ona do mnie mówi, bo wyrazy zbijały się na w bezsensowne grupki głosek, a im bardziej usiłowałem je zrozumieć, tym mniej pojmowałem. Czyjeś ręce oparły się na moim czole, a kobiecy głos należący do kogoś, kogo nie znałem, mówił coś o „niespodziewanej reakcji organizmu na brak leków przeciwbólowych”. Chciałem zaprzeczyć, ale z mojego gardła wydobył się tylko zdławiony odgłos. Poczułem, że świat był coraz bardziej się rozmazuje, a ja słabnę. Walczyłem przez chwilę z ogarniającym mnie poczuciem senności, ale szybko się poddałem, zamykając powieki i odpływając do krainy Morfeusza na spotkanie z tym szczęśliwszym sennym życiem. Jedyne co jeszcze zauważyłem to przerażony krzyk i czyjeś wołanie.

Czy słowa Max’a zawsze muszą być prorocze? Kiedy patrzył na mnie ze łzami w oczach i szeptał: „ Ona odeszła i on też to zrobi niedługo” nie spodziewałem się, że przewiduje niedaleką przyszłość. I to bardzo niedaleką.
Nazajutrz obudził mnie cichy śpiew z sąsiedniego domu. Uśmiechnąłem się i poszedłem sprawdzić, co się takiego dzieje, że moi sąsiedzi są tacy szczęśliwi. Zastałem Liam’a gładzącego Danielle po brzuchu i z politowaniem patrzącego na Ziall'a, którzy wyprawiali niesamowite rzeczy, podejrzanie przypominające fangirling.  Obok stała Perrie z miną wyrażającą szczęście i zdziwienie. Nigdzie nie zobaczyłem Max’a, co niespecjalnie mnie zdziwiło.
- Co się stało?
- Dani jest w ciąży z Liam’em – oznajmił radośnie Niall, niszcząc fryzurę Zayn'a, a on nie dostał ataku wściekłości z tego powodu. Boże, cudy się zdarzają.
Przyłączyłem się do ogólnej radości i pytałem o wszystkie szczegóły. Liam optymistycznie oznajmił, że wszyscy zostaniemy ojcami chrzestnymi, a Perrie chrzestną. Nie wiem jak on zamierza to załatwić, ale to nieważne. Na naszej ulicy nie będą mieszkały tylko nastolatki i bardzo młodzi dorośli! Gdy już ustaliśmy już imiona (Lucy Mia dla dziewczynki, Edward Justin dla chłopczyka) i zaczęliśmy mieć totalną głupawkę, wymyślając idiotyzmy na temat dzieci, do pokoju w padł Max z najbardziej nawiedzoną miną, jaką widziałem. Powtórzył image z wczoraj, a przynajmniej dobrze go podrobił. Na jednej nodze miał glana, na drugiej samą skarpetkę, zapiętą do połowy koszulę i same bokserki. Wyglądał, jakby bardzo się śpieszył i przed chwilą wstał z łóżka, ubierając losowe rzeczy. Zagadka pozostaje, jak nie zamarzł w takim stroju, gdy na dworze było minus dwanaście stopni i leżał parucentymetrowy śnieg.
-LOUIS DO CHOLERY JASNEJ! UWAŻAJ!
- Ale na co?
Max usiłował cos powiedzieć, ale jego słowa zagłuszył sygnał karetki. Przerażony wyjrzałem przez okno i zobaczyłem dokładnie to, czego się bałem. Stała pod domem Harry’ego i Eleanor. Chłopak leżał nieprzytomny na noszach, a jego brązowe loki rozsypały się na białym materiale. Ratownicy krzyczeli jakieś rzeczy bez większego sensu dla ludzi postronnych – długie skomplikowane nazwy i liczby. Jedyne co rozumiałem to to, że spada mu ciśnienie i liczba uderzeń serca. Czyli krótko – chłopak, którego kochałem nad życie, właśnie tracił swoje na moich oczach.
Podbiegłem do Eleanor i przerażony wybełkotałem:
- C-co się dzieje?!
Ona ze spokojem się uśmiechnęła i powiedziała radośnie:
- Harry źle zareagował na nie przyjęcie odpowiedniej dawki leków i chyba umrze.
Poczułem palącą wściekłość. Zrozumiałem, dlaczego ten drobny, chudy chłopak nienawidził jej jak mógł. Jej zimne oczy nic nie wyrażały. Żadnych emocji. Pusta maska. Ona nie jest normalna.
- Jesteś suką.
Powiedziałbym więcej gdyby nie to, że właśnie w tym momencie odjechała karetka, zabierając z e sobą Harry’ego. Poczułem jak moje serce niespokojnie bije

Czy go jeszcze spotkam?

_____________________________________________________________

Wiem że długo nie pisałam, ale albo miałam zakaz, albo brak weny, albo problemy.
Á propos to mam urodziny w niedzielę i jest to jakaś mobilizacja do pisania.
Rozdział z dedykacją dla Ani i Max’a, a także Holendrów i wszystkich moich innych czytelników. Je t’aime, darlings. 

niedziela, 13 stycznia 2013

Rozdział 8


Harry niecierpliwie poruszył się na moich rękach, czując, że stoję w miejscu.
- Mogę już popatrzeć? – zapytał, a ja cicho wyszeptałem:
- Tak, jasne.  – Zsunął z oczu materiał i otworzył je szeroko.
- Louis, to jest staw! Ten z obrazu! Gdzie go znalazłeś? Jak ci się to udało? Czy to na pewno tu? Czy wierzysz, że Susanne istnieje?
- Poczekaj, nie nadążam… Więc wiedziałem gdzie jest to miejsce, bo przychodzę tu od dzieciństwa i się huśtam, to na sto procent tu, nie wierzę w Susanne, ale za to w Max’a tak. Tam na strychu to były jego ślady, teraz jestem pewien, spotkałem się z nim parę razy od tamtego momentu, ale tego nie zauważyłem…
- Czyli nie ma już największej tajemnicy naszej ulicy?
- Ty nią jesteś. Nikt oprócz mnie i Eleanor nie wie, że istniejesz… No, teraz jest jeszcze Schneider.  Przez tyle lat mieszkałeś samotnie za ścianami tylko w otoczeniu wyobraźni, kurzu i książek. Jak to było?
- Okropnie. Nie chcę o tym mówić, to nadal nie jest specjalnie przyjemny temat. Nienawidzę jej. -
W ustach kogoś tak drobnego i spokojnego jak Harry te słowa brzmiały lekko przerażająco. Przytuliłem go do siebie mocniej i posadziłem na huśtawce, po czym wsunąłem się za niego, okrywając go swoją kurtką. Rozglądał się dookoła jakby widział wszystko pierwszy raz. Ze smutkiem pomyślałem, że cztery lata nie był poza domem dalej niż w ogrodzie i nie dłużej niż na parę minut, a wszystko z powodu Eleanor. Właściwie ona przecież nie mogła być taka zła… Co się stało, że stała się wredna i chciwa? Urodziła się taka czy coś ją zmieniło?
Harry odwrócił głowę i nie mogłem myśleć nad jakąś dziewczyną, kiedy on patrzył w moje oczy, a ja coraz bardziej uświadamiałem sobie, że on nigdy nie poczuje do mnie tego, co ja czuję do niego.
- Louis, czy ty tez uważasz, że zachody słońca stały się tandetne przez te wszystkie opisy i filmy romantyczne i tylko jego wschody są wyjątkowe?
- Widzisz inny powód żeby zwlekać się z łóżka o piątej, wchodzić do ciebie i ci to pokazać?
- Nie, ale teraz doskonale cię rozumiem… To jest piękne… - Zachwycony patrzył na różowe i pomarańczowe promienie oświecające chmury, a ja z nie mniejszym podziwem oglądałem refleksy w jego włosach i oczach oraz grę świateł i cieni, sprawiającą, że wyglądał magicznie. Złapał mnie za rękę.
- Lou… Ja niedługo umrę, prawda?
Nie mogłem go okłamać, patrząc w jego szeroko otwarte źrenice.
- Prawdopodobnie tak.
Oparł czoło o mój policzek.
- Louis, skoro i tak nie ma szans, że przeżyję do końca tego miesiąca, to po co mam wszystkich oszukiwać… A zwłaszcza ciebie…
- Harry, o czym ty mó… - Moje słowa zostają zagłuszone przez jego wargi, które dotykają z wahaniem moich, a ja zdziwiony otwieram oczy i oddaję jego pocałunek. Odrywa się ode mnie.
- Przepraszam Lou, już tego więcej nie zrobię. To było głupie…
- Nie tłumacz się, bo nie masz powodu. Sam miałem ochotę to zrobić od bardzo dawna.
- Naprawdę, Lou? – Jego głos był pełen nadziei. Na szczęście nie musiałam go okłamywać.
- Kocham cię Harry. Pokochałem cię w tym momencie, gdy cię po raz pierwszy zobaczyłem.
Jego zielone oczy rozbłysły szczęściem.
- Ja ciebie też kocham, Louis.
W tej chwili, trzymając w ramionach osobę, którą kochałem nad życie i delikatnie ją całując, byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Stałam nad brzegiem i patrzyłam na wschodzące słońce, przy okazji oglądając Larry’ego na huśtawce. Obok mnie klęczał znudzony Max i raz za razem ziewał, od czasu do czasu jęcząc: „Chodźmy już stąd, proszę, nic się nie dzieje!”. Odwarkiwałam: „NIE! Popatrz sam…”.
- Susanne, mam cię dość, wiesz? Jesteś okropna.
Chwilę potem pożałował tych słów. Poczułam coś dziwnego. Moje palce zaczęły się rozpływać w jasną, świetlista mgłę, a ja przerażona krzyknęłam, ponieważ moje ciało, mimo że niematerialne, zaczęło znikać. Max z rozszerzonymi ze strachu oczami patrzył na mnie i ruszał ustami, z których nie wydobywał się żaden dźwięk.
Ostatnią rzeczą jaką zarejestrowałam było jego rozpaczliwy krzyk protestu, który nic nie dał.
Zniknęłam na wieczność.
Na zawsze.

Szczęście jest pojęciem względnym, dla każdego oznaczającym co innego. Ale na pewno miłość jest uznawana za to uczucie najwyższe, a ja jestem zakochany na zabój w tym szatynie z niebieskimi oczami, a on najwyraźniej to odwzajemnia.
- Louis, czy ty naprawdę mnie kochasz, czy powiedziałeś to z litości, że niedługo umrę i cię pocałowałem?
- A jak myślisz, kocie? – Spodobało mi się to określenie. Lubiłem koty, niestety żadnego nie miałem, ponieważ Eleanor nie zgadzała się na to pod jakimiś błahymi, wyssanymi z palca powodami.
- Myślę, że to litość, wszyscy się nade mną litują.
W błękitnych niczym ocean tęczówkach rozbłysnął smutek.
- Nie wierzysz w moje uczucia, Harry?
Jego wyraz twarzy ukazał mi wszystko: bezbrzeżną troskę i miłość.
Widząc to, wtuliłem się w niego i delikatnie dotknąłem swoimi wargami jego ust, szepcząc:
- Kochasz mnie. Przepraszam, że w to nie wierzyłem.

Około siódmej, szybko, by Eleanor się nie zorientowała, że Harry’ego nie ma, wróciliśmy do mojego domu i jakoś go przeniosłem do łóżka. Był śpiący i prawie zasnął mi na rękach, ale mimo klejących się oczu i opadającej głowy mocno mnie trzymał i nie chciał puścić. Ja też właściwie chętnie spędziłbym resztę dnia z nim, ale nie mogłem. Wyplątałem się z jego objęć i pocałowałem go w czoło, mówiąc:
- Wieczorem do ciebie przyjdę, dobrze?
Odpowiedział mi delikatnym skinięciem i zasnął u uroczym uśmiechem na ustach.

Po południu ktoś zapukał do moich drzwi. Otworzyłem i stanąłem jak wryty.
Osoba za drzwiami podejrzanie przypominała Max’a, ale miałem pewne wątpliwości. Max był zawsze porządnie ubrany i czysty, a ta osoba, która przede mną stała miała rozpiętą koszulę, na jednej nodze glana, a na drugiej bandaż i przy okazji jego twarz zdobiły plamy błota poprzecinane rowkami łez.
- L-Lou-Louis… Wpuścisz mnie? – powiedział tak żałosnym tonem, że bez zastanowienia otworzyłem drzwi szerzej i zaprosiłem go gestem do środka. Gdy usiadł w fotelu z herbatą, którą pośpiesznie mu zrobiłem, zaczął chlipać.
- Max, powiedz mi, co się dzieje? Zawsze byłeś taki radosny albo przynajmniej nie miałeś większych problemów… A teraz? Co się stało?
- S-su-susanne… - Jego pociągnięcia nosem były dość jednoznaczne. Stało się coś złego i było związane z tą dziewczyną.
- Co się stało z Susanne?
Podniósł oczy i z niezwykłą dokładnością wyszeptał siedem słów, które mną wstrząsnęły:

- Zniknęła i nigdy jej już nie będzie.

______________________________
Całkiem szybko <jak na mnie> to napisałam. Przez chwilę nie chciało mi się tego już pisać, ale teraz to skończę, przyrzekam.



PS. Dziękuję czytelnikom i moim przyjaciołom!

czwartek, 20 grudnia 2012

Rozdział 7


Uśmiechnąłem się patrząc na Louis’a, Niall'a, Zayn’a i Max’a. Byli tacy radośni, no, może oprócz Lou.  Ze smutną mina patrzył się w moje okno i jego twarz rozpogodziła się, gdy mnie zobaczył. Pomachałem mu, starając się nie wywalić i wyjątkowo mi się udało. Już miałem otworzyć, gdy usłyszałem kroki na schodach. Puściłem się parapetu i spadłem na ziemię, boleśnie uderzając się w nogi. Wrzasnąłem, bo mimo tego, że nie mogłem ich używać, uderzenie w nie bolało jak w każdą inną część ciała. Drzwi się otworzyły się i stanęła w nich El. Uśmiechnęła się i z fałszywą troską zapytała:
- Co tam u ciebie Harry? Jak się czujesz? Dlaczego nie leżysz w łóżku?
- U mnie dokładnie tak samo jak piętnaście minut temu, kiedy byłaś tu ostatnio, czuje się okropnie, tak samo jak zwykle i nie przeleżę przecież całego dnia w łóżku!
- Jesteś pewien? Powinieneś to zrobić, dłużej pożyjesz…
- Jestem pewien, że marnowanie ostatnich dni życia na siedzenie wśród poduszek nie przedłuży go.
- Ale ja jestem pewna i dopóki tego nie zrobisz, nie dostaniesz ani jednej tabletki przeciwbólowej, bo to przecież nie jest konieczne!
Mówiąc te słowa szybko wymaszerowała z mojego pokoju, a ja poczułem, że żołądek podchodzi mi do gardła. Przecież wygra, bo po paru dniach będą się zwijał z bólu.  Poczułem silna rezygnację, a widok chłopaków na dworze stał się czymś więcej niż radosnym obrazem – został symbolem wolności, której ja nigdy nie będę miał.

Stałam obok z Max’a i moja mina robiła się coraz bardziej zdumiona. W cieniu stały duchy wszystkich mieszkających tu osób, co nigdy dotąd się nie zdarzyło. Przyglądałam się im uważnie – jedne mocno promieniowały, inne dużo mniej. Zacisnęłam pięści, bo wiedziałam, co oznacza świetlistość duszy- rychłą śmierć. Nie zdziwiło mnie to co prawda u Harry’ego i Perrie, ale gdy zobaczyłam Lou i Max’a, poczułam przerażenie. Jak to? Co im się stanie? Moje niewypowiedziane pytania zawisły w powietrzu, a postacie powoli zaczęły się rozmywać i zdążyłam jeszcze zauważyć coś dziwnego pomiędzy Liam’em i Danielle.
Niall, nadal nieprzyzwyczajony do mojego istnienia, co chwila się odwracał, a ja z uporem maniaka mu machałem. Max uśmiechał się lekko na widok Zayn’a, który cały czas obracał Irlandczyka w swoją stronę i mówił: „Co cię tak nagle interesuje w Schneiderze?!”. Tylko Louis z tęskną miną patrzył się w okno, w którym przed chwilą siedział Harry. Ciężko jest być zakochanym w królewnie na wieży, co nie, Lou?

Poszliśmy świętować wielkie i spektakularne zejście Ziall’a (te rzeczowniki nie są użyte bez powodu – nasze radosne wrzaski było słychać nawet po drugiej stronie ulicy) w jakiejś restauracji, która ku mojemu zdziwieniu nie była Nando’s. Była nas siódemka i na dodatek Max uparł się, że potrzebujemy jeszcze jednego krzesła dla Susanne, a Niall go gorąco poparł, co było dużym zaskoczenie, bo to on najbardziej nabijał się z przekonania Max’a, że ona gdzieś jest. Zszokowani dostawiliśmy ósme krzesło nie zadając dodatkowych pytań i przeszliśmy do zamawiania jedzenia. Pomijając wszystkie dziwne krzyki zrobiliśmy to dość spokojnie i tylko ludzie z rodzinami i na spotkaniach biznesowych dziwnie się na nas patrzyli.
Ponieważ był to dzień dziwnych zdarzeń, niespecjalnie nas zaskoczyło, że Danielle stanowczo zaprotestowała, gdy zaproponowaliśmy jej toast na cześć Ziall’a, mimo że nigdy nie stroniła od alkoholu. W połowie kolacji Max gdzieś uciekł pod pretekstem „Mam dużo nauki na maturę!”. Jak znajdę kolejny list lub obraz od Susanne to go chyba trzepnę w pusty łeb.
Reszta spotkania przebiegła normalnie i wyjątkowo (jak się dowiedziałem potem od Liam’a) nikt nas nie wyrzucił z restauracji. Gdy wszedłem do domu poczułem się lekko samotny. Wbiegłem do swojego pokoju i otworzyłem usta z wrażenia. Oprócz błota na podłodze układającego się w ślady glanów, miałem cale łóżko zawalone kartkami z trzema słowami „There’s no fate”.  Poczułem się bezsilny – wystarczy, ze wyjdę z domu i już mam wizytę psychopaty, który usiłuje mnie zmusić do… miłości do osoby, którą kocham. Bez sensu, ale co mnie to obchodzi – ja po prostu chcę spokoju! Czy to jest tak dużo? Najwyraźniej tak.
Bezsilnie opadam na łóżko i ukrywam się pośród materiału, udając, że mnie nie ma i wszystko jest w porządku.
Obudziłem się o odrobinę o północy i nie mogłem zasnąć. Coś nie pozwalało mi na to. W sumie nie coś, a przekonanie, że ktoś tu jest. Nie pomyliłem się – chwile potem usłyszałem szept.
Jesteś pewien, że to miłość? Bo ja tak.
Przestraszony podniosłem się i zobaczyłem czyiś cień odbijający się na firance, falującej mimo zamkniętego okna.
- To mi się tylko śni, prawda?
Nie wiedziałam, że zaprzeczasz rzeczywistości, Louis’ie… To nie jest sen. To ja, Susanne, córka poprzednich właścicieli tego miejsca.
- I wymyślona dziewczyna Max’a?
Jesteś trzecia osobą, która mnie widzi. Nie jestem w takim razie wymyślona. Kończy na m się czas, i mi, i tobie, ale ty nie zmarnuj ostatnich dni swojego życia.
Firanka zatrzymała się w bezruchu, cień zniknął, głos zamilkł, a ja zagryzając wargę myślałem o ostatnich słowach ducha.
Spędziłem bezsennie cztery godziny, po czym stwierdziłem, że mam dość i w mojej głowie pojawił się plan, a raczej jego zarys. Przeszedłem przez okno do pokoju Harry’ego, ignorując fakt, ze jest czwarta rano i on na sto procent śpi. Okazało się, że matematyk ze mnie kiepski, bo Harry siedział z dziwną miną na podłodze i płakał jak najgłośniej umiał, zaciskając ręce na pościeli. Przerażony podbiegłem do niego i szybko zapytałem:
- Co się dzieje?
- Eleanor nie dała mi leków… przeciwbólowych, a one są na tamtej szafce. – Wskazał na półkę po drugiej stronie pokoju. Podszedłem tam, zostawiając z rozmysłem swoje ślady na podłodze jako znak dla dziewczyny, że dowiedziałem się o jej oszustwie. Przystanąłem zszokowany na widok sterty różnych opakowań i buteleczek. Harry cicho się zaśmiał, ale potem jęknął przeciągle.
- Te w niebieskofioletowym pudełko, Louis. Pośpiesz się trochę…
Chwyciłem szybko coś, co pasowało do opisu i nalałem wody do szklanki, po czym pobiegłem w jego kierunku. Wytrząsnął na rękę dwie tabletki, połknął je i popił wodą, po czym odchylił głowę do tyłu, eksponując swoje piękną szyję, a ja miałem ochotę pochylić się i zrobić mu malinkę.
Boże, o czym ja myślę?! Wtedy wpadłem na szalony pomysł pokazania mu świata.
- Harry, chciałbyś zobaczyć to coś innego, specjalnego?
Jego zielone oczy rozbłysły.
- Louis… Mogę być gdziekolwiek byle nie tutaj.
Pochyliłem się nad nim i wyszeptałem:
- Ale musisz zawiązać oczy…
Lekko zdziwiony pokiwał głową, a ja przewiązałem jego oczy chustka, którą znalazłem w swojej kieszeni. Wziąłem Harry’ego na ręce, a on wtulił twarz w moją szyję. Ostrożnie przełożyłem nogę przez parapet i po chwili wyszedłem z mojego domu, kierując się w stronę lasku.

Miałem plan, który musiał się udać.

____________________________________
A teraz tak strasznie przepraszam wszystkich, że tyle to pisałam... Po prostu nie ogarnęłam, że go nie skończyłam i zaczęłam pisać 8. Dziękuję wszystkim, którzy jeszcze to czytają. I dedykuję moim przyjaciołom - Ani i Maxowi.

środa, 14 listopada 2012

Rozdział 6


Patrzyłem długo i uważnie na Harry’ego, a on starał się nie mrugać.  W jego zielonych tęczówkach było mnóstwo skrajnych emocji, od euforycznej radości po czysty strach. W końcu przygryzł wargę, a jego piękne oczy zrobiły zamglone i po jego policzkach spłynęły łzy. Niepewnie podszedłem do niego, usiadłem na łóżku i przyglądałem się jak jego ciałem wstrząsają niekontrolowane szlochy. Chwilę potem wykonał dziwny ruch i przytulił się do moich nóg. Poprawiłem się i wziąłem go w objęcia, przyciągając do siebie mocno. Wtulił głowę w moją klatkę piersiową i powoli się uspokajał, a ja głaskałem go po lokach.
- J-już d-dobrze Lou.
- Co się dzieje Harry? Mam wrażenie, że coś jest nie tak…
- Wszystko jest nie tak! Jestem umierający, samotny, a ta wiedźma mnie tu zamyka!

Dobra, chyba przesadziłem – przytulam się do prawie obcego faceta, on odwzajemnia uścisk, za ja zaczynam mu się zwierzać z problemów… Jestem totalnie nienormalny. Mimo dziwnego uczucia w okolicy serca puściłem go i spróbowałem się uśmiechnąć, a on udawał, że nie widzi, że jest to wymuszone.
- Myślę, że nie jest tak źle. Masz przecież mnie! Znaczy, nie to chciałem powiedzieć! Co ja robię…
- Jesteś zabawny – powiedziałem, ale równocześnie czuję falę ciepłych uczuć do niego. Jest moją pierwszą wielką miłością i najwyraźniej ostatnią. Nie musi o tym wiedzieć, odnotuję to w testamencie, który będzie przepisany na niego. Jeszcze tylko dwa miesiące do pełnoletności. Przeżyje je, a potem umrę. Tak przynajmniej sądzę.
I tak powinno się stać o ile Bóg jest sprawiedliwy.

Czy to, że siedziałem ze śpiącym Harry’m w ramionach do rana było dziwne? Pewnie tak, ale on wygląda tak słodko, jak śpi… Z tymi przymkniętymi oczyma, policzkami ocienionymi długimi rzęsami i błogim uśmiechem na ustach był moim aniołem i… Dobra, zakochałem się na amen w kimś, kto jest praktycznie na wpół martwy. A kiedy umrze, chyba nie będę miał siły żyć.

O nie, nie, co ja narobiłam… Max, miałeś rację, jestem totalną idiotką, przepraszam… Nie, w sumie to nie ciebie powinnam przepraszać, ale tych dwóch przytulonych do siebie chłopaków, którzy zakochali się w sobie wielką i nieszczęśliwą miłością.
Przechodzę powoli do pokoju Max’a i zaczynam ryczeć na cały głos. Po chwili w drzwiach pojawia się zaspany chłopak.
- Sue, jest druga. NAD RANEM. Czego chcesz?
- Jestem taka głupia… Miałeś rację, tylko złamałam serce Louis’owi
- Uspokój się trochę... No, już jest dobrze, oni sami się w sobie zakochali tego pierwszego dnia, ty im pomogłaś się odnaleźć.
- Tak myślisz? – Robię dobrą minę, udając, że wszystko jest w porządku.
Max siada obok mnie i mnie przytula, a ja mam uczucie déjà vu – to samo obserwowałam parę minut temu u Larry’ego.

Nad ranem się obudził i szybko powiedział:
- Musisz już iść, bo jak Eleanor cię zobaczy…
- Dobrze, Harry… Przyjdę wieczorem, dobrze?
- Tak, Lou.
Przeskoczyłem przez okno, lądując na twarzy. No bardzo przepraszam, ale to bolało!
Ślepo dotknąłem swojej twarzy sprawdzając, czy nic sobie nie zrobiłem i nie poczułem oszołamiającego bólu, co oznaczało, że nic sobie nie złamałem, ale na palcach poczułem coś mokrego, a gdy je obejrzałem, zobaczyłem, że całe są czerwone. Stała przed wesoła perspektywa tamowania krwawienia z nosa. Uroczo. Chwyciłem ręcznik i wsadziłem go pod wodę, ale chwilę potem ktoś zapukał do moich drzwi. Zrezygnowany przyłożyłem półmokry materiał do twarzy i krzyknąłem:
- Już idę!
Przed drzwiami stał zaryczany Niall.
- W-w-wpuścisz mnie… L-lou?
Wyglądała tak, że nie mogłem odmówić. Po przekroczeniu progu mocno się do mnie przytulił i wychlipał:
- Zayn c-całował się na imprezie zzz Perrie, a dzisiaj powi-iedział, że… to koniec i że wra-aca do niej, bo ona to robi lepiej i… wcale m-m-mnie nie kochał….
- Och, Niall, nie wiem, co ci powiedzieć… Jak długo jesteście razem?
- Prawie rok. A miesiąc mieliśmy mieć rocznicę…
- Chciałbyś u mnie zostać na noc albo coś?
- Lou… Ja w sumie chciałem się zapytać, czy mogę z tobą zamieszkać…
- Max na pewno cię przyjmie, mój dom jest dość mały, a on ma willę na co najmniej pięć osób.
Niall szeroko się uśmiechnął.
- Tak myślisz, LouLou?!
- Jasne, chodźmy do niego.
Chłopak przeszedł natychmiastowa przemianę – wytarł zaczerwienione oczy, wyprostował się i spróbował się uśmiechnąć, co wyszło dość żałośnie. Gdy szliśmy na drugi koniec ulicy, zapytałem go:
- Właściwie to dlaczego nie chcesz się przeprowadzić się z powrotem do Irlandii? Byłoby prościej niż być sąsiadem Perrie i Zayn’a, prawda?
- Chcę skończyć tu liceum, a potem wrócę do bycia mieszkańcem Mullingar.
- Nie będę krytykował twoich decyzji.
Zapukaliśmy do drzwi Schnaider’a. Otworzył nam w stanie sugerującym, ze przed chwilą zaliczył sesję całowania. Nie mogliśmy się nie roześmiać, gdy szybko zapinał koszulę, przygładził włosy i usiłował się nie rumienić.
- Przepraszamy za wejście w nieodpowiednim momencie, ale Niall chciał się zapytać, czy może u ciebie zamieszkać –m powiedziałem prosto z mostu, a chłopaki zrobili zdziwione miny.
- Niall chce ze mną CO?!
- Zamieszkać – powiedział blondyn niepewnie, a Max się wyszczerzył.
- Jasne, że możesz. Co się stało z Zayn'em, że przeprowadzasz się do mnie?
- Rozstaliśmy się – stwierdził krótko Niall, wchodząc do mieszkania, a jego właściciel popatrzył na niego rozbawiony.
- A ty Lou? Jak tam Harry?
- Dobrze, wczoraj go odwiedziłem! A właśnie, znasz jakąś Susanne?
- Moja dziewczyna, a co?
- Maltretuje mnie rysunkami, powiesz jej to?
- Sam jej to powiedz – warknął chłopak i zatrzasnął mi drzwi przed nosem, a ja szybko odskoczyłem, rejestrując jedynie jego buty. Były to glany, które kojarzyły mi się z tylko jednym – śladami na moim strychu.

Co ja zrobiłam?! W jednej chwili przytulałam się do Max’a, leżąc w jego ramionach, a w następnej całował się z nim namiętnie, przyciśnięta jego ciałem do podłogi. Nawet z Nathan’em nie czułam aż takich motyli w brzuchu jak w tamtym momencie. Tak, moja poprzednia wielka miłość miała na imię Nathan, była ode mnie starsza i porzuciła mnie dla dziedziczki jakiejś fortuny. Przez niego skoczyłam z huśtawki do jeziora, popełniając samobójstwo. Była to bardzo głupia decyzja, ale skończyła się czymś bardzo dobrym, bo znalezieniem prawdziwej miłości… Chyba. Zapytam go lepiej, żeby nie mieć żadnych złudzeń. Słyszę kroki i zbieram się w sobie.
- Max.. – zaczynam, ale do pokoju wchodzi ktoś inny Niall. Patrzy na mnie przerażony, ale i zafascynowany, po czym wrzeszczy:
- Max, czy twoja mityczna dziewczyna jest półprzeźroczysta i ubiera się jak moja prababcia?
- O KURWA! – słyszę wrzask Max’a, a po chwili chłopak wpada do pokoju. – Ty ją widzisz?
- No tak…
- Witamy w gronie mediów, Niall’u.

Gdy wszedłem do domu ktoś zapukał. Otworzyłam i poczułem przypływ wściekłości, widząc, kto w nich stoi. Uniosłem rękę i wymierzyłem osobie siarczysty policzek.
- Au, Louis, rozumiem, że Niall już cię odwiedził? - mruknął Zayn, rozmasowując miejsce, które powoli zaczęło przybierać kolor różowawy. – Ale czy musiałeś aż tak mocno?
- Tak, jesteś strasznym dupkiem, wiesz? Jak kochasz Pers, to mogłeś z nią zostać, a nie unieszczęśliwiać i ją, i Niall’a.
- Ja to powiedziałem pod wpływem emocji i… chciałbym go przeprosić albo chociaż błagać o wybaczenie.  Myślisz, że to możliwe?
- Wszystko jest możliwe, kochanie, jeśli obiecasz, że już nigdy tego nie powiesz i nie pocałujesz nikogo innego – usłyszeliśmy cichy głos w wyraźnym irlandzkim akcentem, po czym Zayn rzucił się w objęcia Horan’a i zaczęli się całować. Obok nich stał Max i z dużą czułością patrzył na powietrze. Patrząc na Ziall’a poczułem ukłucie zazdrości.


Czy ja i Harry kiedykolwiek będziemy razem, tak jak oni?

_______________
Wracam zupełnie szczęśliwa, rozdział dla mojej czytelniczki i dla Max'a z uznaniem dla jego talentu pisarskiego. Od razu oznajmiam wszystkim z mojej klasy, ze Max Schnaider i Max mają ze sobą wspólny typ obuwia oraz imię i na tym koniec.
LUV YA DARLINGS!

czwartek, 8 listopada 2012

Rozdział 5


Susanne? Nie kojarzę żadnej Su… Zaraz, to musiała być córka byłych właścicieli tego domu… Miło mi, dostałem obraz z dedykacją dla kogoś innego od ducha… Aha, a nawiasem mówiąc, są jakieś wolne miejsca w psychiatryku?
Zaraz, przeanalizujmy fakty, jakie znam – weszło tu dwóch ludzi, co najmniej jedno z nich było kobietą, zostawili ślady i walkman’a. A ja skądś kojarzę kogoś z ciężkimi wojskowymi butami… Zaraz, obiecywałem sobie, że przestanę myśleć i będę udawał normalnego!
Ze spokojem na twarzy wymaszerowałem na korytarz, po czym zbiegłem po schodach, czując się bardzo lekki.

Siedziałem z Liam’em nad jeziorem – w ciągu tygodnia mojego mieszkania tutaj bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Okazało się, że on i Zayn znają się od dzieciństwa i wynajęli wspólnie mieszkanie, chcąc tu studiować. Właściciel powiedział im, że wprowadzi się jeszcze jeden chłopak – Niall Horan z Irlandii, który zmierz chodzić tu do klasy maturalnej.
- Dlaczego zmienił szkołę w ostatniej klasie?
- Rodzice go wyrzucili z domu, bo przyznał się, ze jest gejem.
Poczułem przypływ współczucia i sympatii do blondyna – doskonale wiedziałem, jakie to uczucie. Ciekawe czy on też ma rodzeństwo, za którym tęskni…
- A jak właściwie Ziall został parą? Zayn też był w mojej lidze i spodobał mu się Niall?
- Nie, Zayn uważał się z stuprocentowego hetero i… Zaraz. Ty też?
Zarumieniłem się, bo niechcący przyznałem się do swojej orientacji.
- Tak, Liam.
- Boże, gdzie ja mieszkam? – Uśmiechnął się. – Trzech gejów i dwóch heteroseksualnych chłopaków… Na szczęście dziewczyny mamy zupełnie zwyczajne…
Następny dowód, że nic nie wie o Harry’m – uwzględniłby go w którejś grupie…
- Hej, Li, czy Max nie chodzi do psychiatry?
- Nie, dlaczego? – Był autentycznie zdziwiony.
- Bo dość często gada z powietrzem, ścianami i meblami…
- A, o to chodzi? Wysłaliśmy go kiedyś do psychologa, a on orzekł, że nic mu nie jest. Traktujemy to jak jego mały osobisty problem.
- Skończylibyście o mnie plotkować? – zapytał chłopak, nagle pojawiając się obok nas.
- P-przepraszamy – wyszeptaliśmy równocześnie, a on zachichotał psychopatycznie.
– Nie wierzycie, że obok mnie ktoś naprawdę stoi? Naprawdę o tym nie pomyśleliście?
- Niby kto? Duch?
- A żebyście wiedzieli – mówi i znika w krzakach nad brzegiem, zostawiając nas z bardzo głupimi minami.

Siedziałem i patrzyłem się w okno. Cały świat wyglądał na bardzo bliskie i odległe zarazem miejsce, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Rozejrzałem się po pokoju i ze smutkiem zobaczyłem wiele przekreślonych przez siebie linii, oznaczających ilość dni, które spędziłem w zamknięciu, w moim więzieniu. Dokładnie osiemset trzydzieści cztery. Zacisnąłem mocno usta, przygryzając wargę dopóki nie poczułem krwi. Ponad dwa lata zamknięcia, niespełnionych marzeń, łez, samotności i nienawiści do tego, kto mi to zrobił. Mimo tego, że jestem umierający mógłbym przecież żyć tak naprawdę, w świecie zewnętrznym.  Zamiast tego zamknięto mnie z moją wyobraźnią. Czasami marzyłem, że ktoś mnie uratuje, wymyślałem przyjaciół i straszyłem sam siebie… Po pewnym czasie z przerażeniem uświadomiłem sobie, że przestaję odróżniać iluzję od prawdy. Mniej więcej w tym czasie przez okno sąsiedniego pustego domu zaczął mnie odwiedzać Max i opowiadać o wielu rzeczach… O prawdziwym świecie… Najprawdopodobniej uratował mnie przed zwariowaniem. Sam uważał, że spotyka się duchem jakiejś dziewczyny, więc nie był do końca normalny, ale mi to nie przeszkadzało.  Byłem szczęśliwy, że wreszcie mam z kim pogadać.
Pewnego pięknego wieczoru, gdy czytałem książkę Stephan’a King’a „Podpalaczka” i żałowałem, że to nie mnie obdarowano pirokinezą, zobaczyłam Louis’a. Wiem, ze zabrzmi to banalnie i melodramatycznie, ale poczułem się jak w filmie, kiedy wszystko się zatrzymuje i główni bohaterowie patrzą sobie w oczy z zachwytem. Jak na złość w momencie, kiedy kiedy chciałem go zapytać, kim jest, on mi pomachał, a ja jak ostatni idiota odpowiedziałem mu, puszczając się parapetu. Upadłem natychmiast na ziemię i zupełnie nie miałem siły się podnieść. Mimo chorowania od wielu lat nie mogłem się przyzwyczaić, że moje nogi w sumie nie są mi potrzebne, bo nie mają dla mnie żadnego zastosowania. W sumie miałem znacznie lepiej niż reszta chorych, bo miałem niesprawne tylko nogi, a nie większość ciała… Kogo ja oszukuję – wolałbym mieć zupełnie zniszczone ciało i żyć w miarę normalnie niż z „troską” Eleanor. Na początku, kiedy moi rodzice zginęli w wypadku, zostawiając całą fortunę Styles’ów mi, lubiłem ją, uważałem, że jest bardzo miła, że mi pomaga z całą tą sytuacją. Po dość krótkim czasie okazało się, że najbardziej chodziło jej o miliony na kontach niż o mnie. Ponieważ jest ode mnie starsza i pełnoletnia, została moją opiekunka prawną, a ja ją szybko znienawidziłem, postanawiając nie umierać przed osiemnastką i przepisać testament na pierwsza lepszą osobę, byle nie na nią. Nie do końca chodziło o jej udawane uczucia, kłamstwa i izolowanie mnie – najbardziej mi przeszkadzało to, że jeśli coś jej się nie podobało, mogła zawołać swojego chłopaka, a ja nic nie mogłem poradzić na to, że on mnie przerzuca przez ramię, niesie na górę i rzuca na łóżko, zostawiając samego. Czułem się wtedy jak przedmiot i płakałem, patrząc na odrapane ściany. Po pewnym czasie miałem wystarczająco silne nadgarstki, żeby się na nich podnieść i często korzystałem z tej możliwości, by chociaż usiąść. Moje życie miało tylko trzy cele – osiemnastkę, zmianę testamentu i śmierć. Wszystko zmienił chłopak z naprzeciwka. Czekałem na jego pojawienie każdego wieczora, gdy się nie pojawiał czułem się jeszcze bardziej samotny, a gdy to robił, cieszyłem się tym do następnego „spotkania”. Zaprosiłem go do siebie pod wpływem Max’a, który bardzo na to nalegał. Wyświadczył mi tym przysługę, mimo, że z Louis’em spędziłem tylko paręnaście minut – zrozumiałem, że jest kimś, kto zajmuje i będzie zajmował dużo miejsca w moim sercu. Nie wiem, jak mogłem się zakochać w chłopaku i na dodatek w nieznajomym…
Nie, w sumie wiem.
Jego oczy – pełne czułości i rozjaśniające się na mój widok to dobry powód.

Jego oczy? To kochasz w Louis’ie, Harry? Naprawdę? A ja mam wrażenie, że nie oczy, ale jego całego pokochałeś całym swoim złamanym sercem… To lekko niesprawiedliwe, że Max twierdzi, że to się nie uda… Wiem, że Harry ma około roku życia, a Louis czuje się zdradzony przez własną rodzinę, ale… Przecież mogą być szczęśliwi przez parę miesięcy! Lanielle i Ziall są moim dziełem, to ja im pomogłam poznać się i wyznać sobie miłość, a jeśli i Larry jest w sobie zakochany, to pomogę im trochę.

Wieczorem przez moje okno wleciała kartka zapisana pismem, które skądś kojarzyłem List Harry’ego!. Nie, to jest trochę inne, bardziej zawiłe i kobiece… Podpis pod obrazem? Tak, to to!
W tle tekstu był szkic tej samej autorki (myślę, że to kobieta), przedstawiający Harry’ego wtulonego we mnie i podpis:Popatrz, Louis, jak czuje się Harry w samotności, bez ciebie(piosenka nr 2 na moim walkman’ie)!”.

Pinch me
Is this real
This feeling of release
In the corners of my dreams

I’m floating in my heaven
Tasting life
Numb again
Close my eyes

It begins…
I cannot stumble here
I am safe inside my head
When I wake up Ill forget
I’ll come back to my mess

I will not leave
Stay asleep
Slip further in
My ecstasy
Safe inside my mind I hide…

Jeśli ta osoba chciała mnie przestraszyć, to świetnie jej idzie… Jestem przerażony, ale zafascynowany równocześnie. Ona najwyraźniej wie, o czym myślę, o czym myśli Harry… Och. Obiecałem, że go ponownie odwiedzę i zapomniałem… Susanne, dobrze wykonałaś swoje zadanie, jestem pewien poczucia winy i skruchy, więc zaraz do niego pójdę. Zadowolona?
Co ja robię, gadam z kimś w myślach…
Przeskoczyłem przez okno w dość mocno uderzyłem o podłogę. Usłyszałem cichutki śmiech.
Odwróciłem się i zobaczyłem Harry’ego, uśmiechającego się delikatnie z dołkami w policzkach.
- Czekałem na ciebie! – powiedział radośnie.
- Skąd wiedziałeś, że przyjdę?
- Susanne mi powiedziała!
Zmarszczyłem brwi.
- Jaka Susanne?
- No duch córki właścicielki twojego domu – wyszeptał zdziwiony, że nie wiem. Poczułem znajome już uczucie – totalne przerażenie.

Duchy przecież nie istnieją, prawda?
_____________________________
Cześć, tu ja. No, może już nie do końca ja, ale już w lepszym stanie niż parę dni temu. Przepraszam za długie nie dodawanie rozdziału, ale miałam dużo problemów i nie było internetu, więc wcześniej nie wstawiałam.
Rozdział dedykowany mojemu przyjacielowi Max'owi za to, że mi wybija z głowy głupie pomysły i mojej (chyba) jedynej czytelniczce. Dzięki, darling. Jeśli ktoś oprócz niej to czyta, niech się wychyli i napisze chociaż jedno słowo...